Na początku
Był piątek, pracowałem zdalnie przy komputerze. Poczułem głód i już wstawałem by zrobić sobie coś do jedzenia. W ten zwykły powtarzalny dzień już konsumowałbym posiłek i rozwiązywałbym kolejne zadania z pracy. Jednak dzisiaj wszystko było inne. Zatrzymałem się z wszelkimi działaniami i po prostu obserwowałem. Obserwowałem jak gdzieś w równoległym świecie wykonuje schematycznie te wszystkie czynności. Głód mnie popycha bym wstał i prawie to robię, jednak ostatecznie nie tym razem. Nigdzie mi się nie śpieszy, jestem tylko ja i moje odczucia. Niech sobie będą. Skupiam uwagę na tym uczuciu głodu. Mrowienie w obszarze żołądka uświadamia mi, że to co uznałem za głód, było reakcją na emocje związane z pracą. Obserwuje nadal to uczucie, mój oddech zwalnia, wręcz zanika, a chęć sięgnięcia po jedzenie proporcjonalnie wzrasta. Emocje buzują – co się ze mną dzieje? Przecież jeszcze nie umieram z głodu, przynajmniej fizycznie. Jeżeli chodzi jednak o moją dusze, to miałem wrażenie, że już spisuje testament. Trwało to wszystko krótką chwilę, ale było intensywne. Wziąłem głębszy oddech. Potem jeszcze głębszy i jeszcze głębszy. Wszystkie te negatywne odczucia zniknęły i ponownie wróciłem zrównoważony i spokojny do rzeczywistości. Co się przed chwilą stało? Czy to się dzieje poza moją uwagą za każdym razem, gdy sięgam po jedzenie? Zrozumiałem że dzisiaj przełamałem pewien bardzo istotny nawyk. Nawyk, który pozbawia mnie świadomości emocji i subtelnych reakcji mojej duszy na świat zewnętrzny. Już sobie przypomniałem! Pozwoliłem sobie na to wszystko, około 2 lata temu. Stwierdziłem że nie jestem emocjonalnie na tyle odporny, by poradzić sobie z wyzwaniami codzienności, które nasiliły się dość mocno w tamtym okresie. To miało trwać tylko ten krótki okres i oczywiście dobrze spełniało swoją rolę. Jednak dziś gdy przełamałem się, to poczułem że zwlekałem zbyt długo i wsiąkłem jak robot w życie z nałożonymi ściśle sprecyzowanymi regułami, pozbawionym aktu spontaniczności. Wybudzenie się ze snu – to określenie które dobrze pasowało do obecnego wydarzenia, a które zainicjowało obserwację zwykłej codziennej czynności. Wróciłem do pracy ze świeżym umysłem i nowymi pomysłami. Czasem wracałem myślami do tego przed chwilą miało miejsce.
Czy te wydarzenia były następstwem mojej chęci zażycia Changi, którą proponował mi mój przyjaciel Krzysztof (Kosa) i nieświadomie przygotowałem się do niej? Kosa miał niebawem do mnie przyjechać, dlatego wraz z moją żoną (Dorotą) pojechaliśmy na miasto by go odebrać. W drodze powrotnej Dorota wybrała inną drogę niż zwykle, przez co okazało się że musimy czekać dłużej na autobus. W ostateczności znowu wróciliśmy się na poprzednie miejsce gdzie czekaliśmy na tramwaj. Byłem świadomy że tym autobusem będziemy mieć słabe połączenie, ale nie sprzeciwiałem się. Jak kobieta jest ciekawa to niech się przekona, nie będę przecież z tym walczyć, a poza tym było śmiesznie :).
Ceremonia
Po powrocie do mieszkania Krzysztof rozpalił Palo Santo i szałwię, przygotował bongo i okadził mnie dymem. Czułem, że dzieje się właśnie coś magicznego, choć przez chwilę przebiegały w mojej głowie myśli, że będę mieć jakiegoś bad tripa lub konsekwencją ceremonii będzie to, że odwrócę moje dotychczasowe życie o 180stopni, np że rozwiodę się z żoną. Zrobiłem jeszcze kilka pozycji jogowych z powitania słońca. Czułem, że mam pusty przewód pokarmowy – zjadłem w końcu tylko 4 banany w ciągu dnia i kawałek mozzarelli, na dodatek zdążyłem to wszystko wydalić. Ok więc do dzieła! Przystąpiłem do zażycia Changi z obawami i jednoczesnym silnym zaciekawieniem. Pierwszy buch okazał się zbyt głęboki. Paliło mnie w płucach i musiałem szybko wszystko z siebie wydmuchać. Przez chwilę przypomniały mi się czasy jak sporadycznie paliłem haszysz, wtedy to uczucie, gdy spływała mi ślina kącikiem ust i trzymałem z desperacji otwory od butli, by nie wyleciały resztki dymu, było upadlające. Tym razem jednak czułem że dym jest przyjazny i nie miałem ani grama odczucia, że jestem ćpunem. Wręcz przeciwnie -wszystko sprawiało wrażenie leczniczej ceremonii. Po wzięciu wdechu poczułem jak changa zaczyna działać. Rozluźniłem się w jednej chwili i zacząłem jakby kołysać. Nie wiem czy to kołysanie było całym ciałem, czy tylko w mojej głowie, jednak było to bardzo realistyczne i przyjemne odczucie. Obawiałem się tylko, że upuszczę bongo które trzymałem w rękach. Spojrzałem na Krzyśka siedzącego po mojej lewej stronie. Spokojnie i z uśmiechem kołysał się do muzyki, która wylatywała ze słuchawek, które miałem na swoich uszach. Uspokoiło mnie to i wziąłem następny buch, tym razem głębszy, mniej intensywny. Wytrzymałem kilka sekund i spokojnie wypuściłem. Odleciałem – ale przyjemnie! Gdy otworzyłem szeroko oczy by zobaczyć co jest przede mną to .. o mój boże…. o fuck you….nie idzie opisać słowami tego wzruszającego widoku. Prawie się popłakałem, jednak płacz zamienił się po chwili w śmiech i wyraz radości. Moim oczom w tym momencie ukazał się świat, którego na codzień nie dostrzegałem. Płachta okrywająca dotychczasową rzeczywistość podniosła się i zobaczyłem prawdziwe oblicze… tak naprawdę oblicze mojej istoty, bo uczucie że ja jestem tym na co patrzę, a to jest mną było bardzo intensywne. Wszystko falowało w rytm muzyki i wydawało się projekcją świetlną płomienia świeczki na którą się patrzyłem. Kolory przedmiotów na krańcach zasięgu mojego wzroku były jakby przesunięte względem siebie. Coś jak w starych okularach 3d, z tym że kolory były bardzo intensywne, jaskrawe i przyjemne. Był to róż, niebieski, zielony, pomarańczowy. Czas się zatrzymał a ja podziwiałem piękno w zwolnionym tempie. Próbowałem czasami z tym walczyć i powiedzieć jakiś komentarz do Krzyśka „ale bomba” itp, lub zacząć interpretować doświadczenie, porównywać je z innymi, by mieć materiał na tą relację. Słowa muzyki mnie jednak uspokajały i brzmiały dosłownie tak: „O duszo ma, cóż Ciebie tak gna”. Wtedy czułem jak się spinałem i próbowałem odruchowo przerwać ten błogostan. No właśnie, cóż mnie tak gna, tym bardziej że wziąłem change między innymi po to, by w końcu się uspokoić? Mój umysł gdzieś tam rozbiegany podpowiadał mi „no dobra, przecież ja wiem o co chodzi, nieraz tego doświadczyłem, jak będę naprawdę, ale to naprawdę tego potrzebować to wtedy się zagłębie w to doświadczenie”. Taki paradoks, rozumiecie ? Rozluźniłem się a czas z powrotem zwolnił tak, że każda sekunda trwała wieczność. Zacząłem bardziej świadomie obserwować co się dzieje wokół mnie. Zrozumiałem relację ludzi po DMT, że rzeczywistość jest bardziej rzeczywista. Oni mieli rację. Wszystko było bardziej 3d, bardziej wokół mnie, a ja byłem w tym wszystkim. Na przeciwko mnie po drugiej stronie stołu przy którym siedziałem, dostrzegłem szeroki słup białego światła. Poczułem że to jest moja czysta dusza – wzruszyłem się. Nagle odczucie zbiegło się idealnie z tym z oobe, gdy spotykałem tzw wyższą jaźń. Po lewej stronie pojawił się Indianin, który był moim innym wcieleniem – wiedziałem to i czułem w każdej komórce mojego ciała. Totalny odjazd. „witaj bracie” sobie pomyślałem. Po mojej prawej była bliżej niezidentyfikowana postać, też jakieś moje wcielenie. Przez jakiś czas siedzieliśmy taką ekipą w transie i falowaliśmy spokojnie koncentrując na sobie i co jakiś czas musiałem skomentować to słowami”ale numer”, „jak bardzo tęskniłem”itp. Dostrzegłem jak słup światła tworzy te wszystkie ciała – łącznie z moim, a moje oczy niczym strzelając z lasera tworzą światło świeczki, która znowu tworzy całą resztę. Wszystko się wzajemnie przenikało. To mistyczne doznanie ciężko jest uchwycić słowami.
Przez chwilę chciałem zobaczyć moje negatywne oblicze, to jaką jestem świnią i że pewnie ukrywam to gdzieś głęboko w sobie, jednak o dziwo nic nie zobaczyłem. Zmieniłem więc intencje i poczułem, że chce zobaczyć całą prawdę na mój temat. Przeniosłem się duchowo do pokoju, w którym pracuję na komputerze. Widziałem z perspektywy 3ciej osoby jak coś przy nim robię i gram na pianinie od czasu do czasu. Zrobiło mi się siebie żal i zrozumiałem, że odwlekałem nieustannie powrót do tego spokoju wewnętrznego, w imię gonitwy która już nie miała uzasadnienia. Tłumaczyłem to na codzień tym, że przecież już kiedyś doświadczałem tego i wiem z czym się to wiąże, więc w każdej chwili jak będę chciał, to powrócę do tego. Sęk w tym właśnie, że coraz mniej chciałem i nawet zapominałem o tym. W jednej chwili dostałem zrozumienie wielu życiowych spraw. Np to, że nie wystarczy raz zrozumieć sensu życia, tylko trzeba nieustannie tym żyć i tworzyć swoją rzeczywistość na bazie tej wewnętrznej prawdy. Niedługo po tym wróciłem do ciała i czułem, jak jest zbudowane z drobinek promieni świetlnych. Uczucie podobne jak podczas paraliżu sennego, gdy porusza się swoim ciałem energetycznym. Czułem że wciągam płucami tą energię i że jestem nią. Z każdym wdechem czułem miłość i spokój. W ten czas w tle leciała piosenka z tekstem „miłość to oddech twój, którym oddycha spokój”. Piosenka niesamowicie się uzupełniała z moimi doświadczeniami, czasami inicjowała, a czasami wręcz jakby była wynikiem moich doświadczeń uzmysławiając mi, że nic nie dzieje się przypadkowo (poniżej link do utworu)
Czułem delikatne mrowienie przy miednicy, które informowało mnie o tym, że znajduje się tam odrobina pożywienia, które nie zdążyło opuścić przewodu pokarmowego. Wiedziałem, że gdybym zjadł więcej, to mogłoby mnie nieźle przeczyścić. Gdy tylko skupiałem się na tej zależności to uświadomiłem sobie też, że gdybym nie chodził dzisiaj w ciągu dnia, to zalegałoby we mnie dużo więcej treści pokarmowej i doświadczenie ayahuaski nie byłoby takie piękne. Powiązałem to odrazu z sytuacją, gdy Dorota zmieniła trasę na dłuższą. Spowodowało to że chodziliśmy trochę w te i wewte. Było to z pozoru bez sensu, a w konsekwencji niezbędne wydarzenie do utworzenia obecnego doświadczenia. Podobnie z motywem jedzenia na początku dnia – zobaczyłem jak istotny wpływ miało to na cały przebieg ceremonii.
Zacząłem być świadomy wielu takich mniejszych lub większych sytuacji. Wywnioskowałem że w sumie to ta changa tak z kopyta, bez pytania wprowadza człowieka siłą w stan poszerzonej świadomości. Po chwili pojawiło się zrozumienie tej sytuacji bez udziału intelektu. Poczułem, że nie jest to do końca prawda. Wywnioskowałem tak wcześniej na bazie mojego indywidualnego odczucia i że pożywienie które mam w jelitach mogło się przyczynić do tego, a inny człowiek mógłby być odporny na ten wpływ lub być lepiej przygotowany. Takich sytuacji gdy mądrość wewnętrzna rozwiewała wszelkie wątpliwości umysłu uświadamiała mi, jak bardzo upośledzone potrafi być wyciąganie wniosków tylko za pośrednictwem czystych kalkulacji z poziomu jednej perspektywy.
„Więc wstań i otwórz się, na zmiany szykuj się.”- muzyka wciąż wspierała mnie w pokonaniu oporu przed osiągnięciem wewnętrznego spełnienia. Spojrzałem na lewo na Krzysztofa i zobaczyłem jakim jest cudownym i pięknym człowiekiem. Zrozumiałem że przez to że na codzień „pędziłem”, to nie byłem wstanie w pełni dostrzec tego kim jest. Czułem ogromną wdzięczność i szacunek. Znowu się wzruszałem.
W którymś momencie doświadczenia czułem jak moje ciało jest przyczepione do linek, niczym kukiełka. Były to tak jakby nici energetyczne, które ciągnęły moje ręce, by te w końcu ułożyły się w pozycji jak na ilustracji po prawej stronie na dole. Przypomniałem sobie, że był to układ rąk który odkryłem około 10 lat temu podczas paraliżu przysennego, a który powodował taki przepływ energii, że mogłem swobodnie wyjść z ciała. Pierwotnie odbyło się to w pozycji leżącej, gdy chciałem to powtórzyć w pozycji siedzącej, to okazało się że prawa ręka nie może być wyciągnięta przedemnie, tylko po prostu do góry. Lewa ręka spoczywa nadal na sercu. Podczas ceremonii miałem okazję ponownie poczuć jak silnie ta pozycja inicjuje miłość i wzrost energii w ciele.
Podsumowanie
Po jakimś czasie usłyszałem przekaz od Indianina na temat ceremonii i zastosowania ayahuaski. Tak jakby podsumowanie mojej drogi duchowej. Przekazał mi coś w stylu „teraz już wiesz, do czego służy ta ceremonia, że pomaga odzyskać harmonie, jednak sama w sobie nie jest jej przyczyną. Cała ta wiedza którą w życiu zdobyłeś pomoże ludziom dojść do tej harmonii bez potrzeby nadmiernego wykorzystywania tej świętej rośliny.” Byłem gotowy zmierzyć się z największym mrokiem mojej duszy i nawet ze śmiercią, a spotkało mnie coś przeciwnego. Zobaczyłem, że jest we mnie dużo miłości i nie jestem takim złym człowiekiem jakbym mógł siebie o to podejrzewać. Uczucie tej akceptacji można porównać do rodzica który przytula swoje nowo narodzone dziecko i pragnie dla niego wszystkiego co najlepsze. Pod względem technicznym w porównaniu ze stanem medytacji i oobe, także spełniało to moje wyobrażenia. Nie spodziewałem się jedynie że będą to mega pozytywne doświadczenia przez cały czas trwania ceremonii.
Poniżej niektóre wnioski, który wynikają również z drugiej ceremonii, którą odbyłem dwa dni później:
- Do zażycia ayahuaski należy się przygotować i proces ten jest indywidualny w każdym przypadku.
- Spożywając ayahuasce należy dopasować indywidualną dawkę i tempo.
- Pożywienie oraz ogólnie wszystko co wpływa na fizjologię człowieka może przełożyć się na doznania duchowe
- Ayahuasca umacnia to co jest w człowieku i ukazuje mu najmniejszą rzecz pod postacią osobnych światów, scenerii. Nie oznacza to że w człowieku latami zalegają jakieś emocje, może to być rzecz która wystąpiła danego dnia, w danej minucie, a nawet sekundzie.
- Ayahuasca pomaga poprzez skupienie się na pozytywach i warto na nich się skoncentrować, nawet jeżeli negatywne doświadczenia przyćmiewają umysł.
- Przerabianie negatywnych doświadczeń pogrąża człowiek w walce z nimi i można je przepracowywać latami bez efektu, lub popadać z jednych w drugie. Są oczywiście skrajne sytuacje które stanowią wyjątek, jednak warto być z tym ostrożnym.
- Od Ayahuaski można się uzależnić
- Nadużywanie ayahuaski jest nadużywaniem i marnowaniem swojej duszy
- Ayahuasca nie zawsze daje rozwiązanie danego problemu, tylko pokazuje sytuację taką jaką jest. Rozwiązanie czegoś nie przychodzi z samego faktu posiadania poszerzonej świadomości, lecz z połączenia tego i doświadczeń. Bez tej odwagi wprowadzania zmian w życiu i podążania przed siebie, człowiek nagle staje się bezbronny i jedyną ucieczkę jaką ma, to stan medytacji i ayahuasca.